wtorek, 3 maja 2016

Suspiria (1977) - recenzja

Susan Bannion, tancerka ze Stanów Zjednoczonych, przybywa do Freiburga, aby uczyć się w renomowanej szkole baletowej. Już podczas pierwszego dnia pobytu ginie jedna z baletnic - daje to początek łańcuchowi kolejnych zgonów i okropnych zdarzeń - w samym ich środku wylądowała przerażona, młoda dziewczyna, która będzie musiała rozwikłać zagadkę freiburdzkiej szkoły. 

Dzieło Argento, choć przez niektórych uznawane za kultowe, przez wielu wciąż nie jest znane - i raczej nie zapowiada się na to, aby pierwsza część trylogii "Trzech Matek" miała przeżyć w najbliższym czasie swój renesans. Głównym powodem jest specyfika tego kina, które do pewnych kwestii podchodzi w nieco inny sposób.
Najbardziej chwalona jest warstwa audio - zarówno ścieżka muzyczna, jak i zwykłe efekty dźwiękowe w niesamowity sposób pomagają w kreacji tak potrzebnego w kinie grozy klimatu - poczucia niemal bezustannego zagrożenia i tajemniczości, świadomości, że w tym budynku jest coś wykraczające poza ramy zwykłego człowieka. Skomponowane razem z zespołem "Goblin" utwory są żywym dowodem na to, jak muzyka potrafi wpłynąć na kino grozy, i nie chodzi tu tylko o hałaśliwe zgrzytnięcia czy inne pierdyknięcia podczas jump-scare'ów (których, swoją drogą, w "Suspirii" brak). Czapki z głów i pytanie do współczesnych twórców kina grozy - co się stało ze świetnymi soundtrackami do horrorów?
W parze z warstwą audio powinien iść niegorszy obraz. I faktycznie, rzemieślniczo "Suspiria" jest małym arcydziełem, a już na pewno w kwestii gry oświetleniem. Światło gra w ujęciach tak dużą rolę, że szczerze nie jestem w stanie sobie wyobrazić zdecydowanej większości scen bez jakiegokolwiek "podkoloryzowanego" oświetlenia. Cukierkowa scenografia stanowi świetny kontrast dla biegu wydarzeń - do tej pory przecież bohaterowie horrorów najczęściej stykali się ze złem w ponurych zamczyskach czy jaskiniach. Artyzm można też znaleźć w pracy kamery - ujęcia są po prostu mistrzowskie. 


Ja zawiodłem się jednak na samej historii i po części także na grze aktorskiej. Jessica Harper - odtwórczyni głównej roli - jest po prostu prześliczna, naprawdę dawno nie widziałem filmu, w którym miałbym takie problemy na skupieniu się na wykreowanym świecie. Ciężko było oderwać od niej wzrok, a kiedy na kimś skupia się szczególną uwagę, dostrzega się więcej błędów. I trzeba powiedzieć otwarcie - Harper zagrała co najwyżej przeciętnie. Zadanie jej powierzone wbrew pozorom nie było zbyt wymagające i odnoszę wrażenie, że Jess nie potrafiła się z niego wywiązać na odpowiednim poziomie. Czy kłuje w oczy? Odrobinę. W pewnym sensie niedobór talentu stara się nadrabiać wyglądem, choć tak oczywiście nie powinno być. 
Fabuła jest chyba główną bolączką "Suspirii". Dlaczego? Bo tak naprawdę brak w niej jakiejkolwiek oryginalności. Jest prowadzona od punktu A do punktu B, prosto, bez upiększeń i według pewnych schematów. Przede wszystkim, według mnie, film jest za krótki, co bardzo źle wpływa na zakończenie, które jest po prostu... nijakie. Finalna konfrontacja mogłaby potrwać zdecydowanie dłużej - niezła podbudowa została po prostu zmarnowana. Wiek filmu też nie powinien być tutaj żadnym usprawiedliwieniem, bo już wcześniej, w latach 60. i pierwszej połowie 70. pojawiały się filmy grozy, które zostawiały "Suspirię" pod kątem samej historii w tyle - mowa tu m.in. o adaptacjach dzieł Edgara Allana Poe, które, choć niskobudżetowe, potrafiły naprawdę zaszokować widza. 
Czy "Suspiria" straszy? Nie powiedziałbym. Fascynuje - to chyba dobre słowo, bo technicznie jest zrealizowana po prostu perfekcyjnie i gdyby nie braki w fabule i grze aktorskiej, mogłaby być o wiele wyżej notowana. Klimat - jest, ale trochę rozmieniono go na drobne słabym zakończeniem. Co najbardziej zapada w pamięć? Bardzo dobre udźwiękowienie i miłe dla oka ujęcia. No i śliczna Jessica Harper. 

OCENA: 7/10

No i na koniec, żeby jeszcze nacieszyć oczy:



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz