poniedziałek, 18 stycznia 2016

Chinatown (1974) - recenzja


Klasyk kina noir zrealizowany kilka dekad po okresie świetności czarnych kryminałów. Hołd złożony dla kinematografii lat 40. i 50. XX wieku przez Romana Polańskiego przez wielu uważany jest za absolutny klasyk. Bez wątpienia kreacja Jacka Gittesa to jedna z najważniejszych ról w karierze Jacka Nicholsona - ale czy film naprawdę jest taki dobry? Czy po tylu latach dalej potrafi zaskoczyć widza?



Los Angeles, lata 30. ubiegłego wieku. Prywatny detektyw Jack Gittes zostaje wynajęty przez żonę dyrektora miejskich wodociągów - podejrzewa ona, że jej mąż ją zdradza. W wyniku pewnych wydarzeń pozornie proste dochodzenie sprawdzające wierność współmałżonka zmienia się w pełną intryg i zawiłości sprawę o morderstwo, w środku której stać będą zarówno wdowa po dyrektorze Mulwrayu, jak i Gittes.
Filmy noir, czarne kryminały z mroczną scenerią, swój najlepszy okres przeżywały w latach 40. i 50. XX wieku - dzieła takie jak "Sokół maltański" czy "Bulwar zachodzącego słońca" stały się obrazami kultowymi, uwielbianymi do dzisiaj i posiadającymi ogromną rzeszę fanów na całym świecie. Trzeba jednak powiedzieć, że pod koniec lat 50. czarne kryminały zaczęły być wypierane przez bardziej "optymistyczne" westerny - filmy, które prawie zawsze kończyły się dobrze, przedstawiały rywalizację dobra ze złem i, w pewnym sensie, działały "ku pokrzepieniu serc" amerykańskiego społeczeństwa. Wraz z dalszym rozwojem kinematografii noir w latach 60. zgasło całkowicie, a promykiem, który przez chwilę przypomniał widzom ten gatunek, było właśnie "Chinatown" Romana Polańskiego.
Jak już zdążyliśmy wspomnieć na wstępie, głównym bohaterem jest Jack Gittes - typowy dla obrazów noir prywatny detektyw zabierający się za z pozoru błahe dochodzenie, które okazuje się być o wiele grubszą akcją, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Gittes, grany przez Nicholsona (który m.in. za Chinatown otrzymał Złoty Glob w 1974) dawny funkcjonariusz policji, wchodzi w śledztwo coraz głębiej, pokonując kolejne trudności stojące mu na drodze do rozwiązania sprawy.
Każdy film Romana Polańskiego jest bardzo dobrze zrealizowany pod względem czysto rzemieślniczym - mamy tu więc świetne zdjęcia (nie dziwota, że w sieci tak wiele jest plakatów z klatkami z filmu), niezłą muzykę i, co tu dużo mówić, fantastyczny klimat. Wbrew pozorom kilkanaście lat, które upłynęło od lat 50. do premiery "Chinatown" zmieniło bardzo wiele w kinematografii amerykańskiej - została ona wywrócona do góry nogami, całkowicie zmieniły się trendy światowe, widzowie (i całe społeczeństwo) byli zafascynowani zupełnie innymi tematami - dwa lata wcześniej do kin wszedł "Ojciec chrzestny" - dzieło tak nowoczesne, że nawet pod względami technicznymi - praca kamery, sposób opowiadania historii, budowanie klimatu - pozostaje aktualne do dziś. Wobec takiego przeskoku zrealizowanie filmu noir mogło być pewnym ryzykiem, tym bardziej, że zmienił się także sam kryminał - dominowały pełne akcji, szpiegowskie opowieści z mocno zarysowanymi głównymi bohaterami i najczęściej dosyć prostą historią.
Trzeba więc było poczynić pewne zmiany - "Chinatown" nie mogło czerpać garściami z czarnych kryminałów lat 40., bo po prostu zmieniły się czasy. Na fali były wtedy nawiązania do lat przedwojennych - na czele z "Żądłem" z Paulem Newmanem i Robertem Redfordem w rolach głównych (rok wcześniej dzieło Hilla zdobyło siedem Oscarów), ale nikt nie próbował przywrócić do życia kina noir - "Żądło" było przecież nie tyle filmem akcji, co swego rodzaju komedią, mającą do przekazania dosyć lekką historię. Polański więc, oprócz dobrego scenariusza, potrzebował też kogoś, kto będzie w stanie odegrać głównego bohatera na tyle umiejętnie, że ułatwi on widzowi odbiór przekazu. Wybór padł na Jacka Nicholsona.
Nicholson, który za rok miał stać się absolutną gwiazdą po roli w "Locie nad kukułczym gniazdem", był już dosyć popularny - krokiem milowym okazało się być "Ostatnie zadanie" (którego recenzja niedługo na blogu). Dwa lata wcześniej odrzucił rolę Michaela Corleone w "Ojcu Chrzestnym" (która powędrowała do tak naprawdę debiutanta w świecie filmu, Ala Pacino), ówcześnie argumentując to tym, że "jest za stary na Michaela Corleone". Później, po latach, stwierdził, że "jego zdaniem Indianin powinien grać Indianina, a Włoch - Włocha". Odrzucenie tak ikonicznej roli nie odbiło się jednak na jego późniejszej karierze. Spory wkład w to miała rola Jacka Gittesa.
Bo Nicholson zagrał perfekcyjnie. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie kogokolwiek innego grającego zawziętego, zapracowanego detektywa, na tyle przebiegłego, aby zawsze o krok wyprzedzać swoich dawnych kolegów z policji. Złoty Glob i BAFTA, otrzymane zarówno za "Ostatnie zadanie", jak i za "Chinatown", są w pełni zasłużone - śmiem twierdzić, że rola w kryminale Polańskiego znacznie przybliżyła Nicholsona do sukcesów, które osiągał później.


Panią Mulwray z kolei zagrała Faye Dunaway - miała znacznie mniejsze pole do popisu od Nicholsona i nie można było wymagać od niej nie wiadomo czego. Znana z "Bonnie i Clyde'a" gwiazda stanęła jednak na wysokości zadania - pragnąca rozwiązać sprawę wdowa, ale jednocześnie kobieta, która zdaje się coś ukrywać. Występ Dunaway także na duży plus - zresztą cała obsada spisała się świetnie.
Nie mogę zdradzać zbyt wielu szczegółów fabularnych, bo mógłbym popsuć komuś przyjemność - ograniczę się więc tylko do oceny ogólnej i powiem, że film do samego końca trzyma widza w niepewności, historia poprowadzona jest bardzo dobrze i nie można się do niczego przyczepić. Oscar dla najlepszego scenariusza oryginalnego napisanego przez Roberta Towne'a nie mógł trafić w lepsze ręce - wydaje mi się, że nawet gdyby historia w "Ojcu chrzestnym II" stworzona została od podstaw przez scenarzystów, "Chinatown" nie miałoby się czego obawiać.
Jedyne, co boli, to fakt, że po "Chinatown" filmy noir ponownie popadły w zapomnienie. I choć obecnie znajdują coraz więcej fanów, to wciąż pozostają swego rodzaju niszą, gdzieś na uboczu współczesnej kinematografii. Mi wypada jedynie polecić "Chinatown" jako film niebanalny, będący hołdem dla dzieł z Humphreyem Bogartem czy Orsonem Wellesem w rolach głównych - przekonajcie się sami!

OCENA: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz