sobota, 25 kwietnia 2015

Werdykt (1982) - recenzja

 Frank Galvin, stary, zgorzkniały prawnik, prowadzi w Bostonie swoją własną kancelarię. Niestety nie powodzi mu się najlepiej - głównym powodem jest jego uzależnienie od alkoholu, przez które zaniedbuje swoją pracę i traci reputację. Pewnego dnia jednak szczęście się do niego uśmiecha - okazuje się, że kiedyś przyjął sprawę o zaniedbanie lekarskie, o której później całkowicie zapomniał, a która może przywrócić go do łask. Galvin jest przekonany, że posiada dowody wystarczające do osiągnięcia łatwego zwycięstwa. Wtedy jego przeciwnicy zaczynają rzucać mu kłody pod nogi...
Zacznijmy od tego, że podobnych filmów prawniczych powstało mnóstwo. Odkąd tylko producenci filmowi dostrzegli ogromne zainteresowanie widzów opowieściami sądowymi, co rok studia wypluwały z siebie bardzo podobne do siebie historie: samotny prawnik kontra potężny system. Mało który film potrafi jednak dorównać temu z Paulem Newmanem w roli głównej.
Przyznam uczciwie, że moje podejście do Paula Newmana do tej pory można było okreslić mianem obojętnego. Owszem, obejrzałem "Żądło", które bardzo mi się podobało, ale nie rozumiałem fascynacji Newmanem - moim zdaniem w tamtym obrazie przyćmił go Redford. Wstrzymywałem się jednak z wystawieniem choćby szczątkowej oceny, ponieważ w przypadku tak wielkiego aktora jeden czy dwa filmy to żadna podstawa. Do "Werdyktu" podchodziłem z zainteresowaniem przede wszystkim przez jego tematykę, która jest naprawdę bliska memu sercu. I do bólu prawdziwa. 
Oto prawnik reprezentujący interes całkowicie ubezwłasnowolnionej kobiety i jej rodziny mierzy się z potężną kancelarią broniącą szpitala, w którym doszło do błędu lekarskiego. Jak już wspomniałem wcześniej, jest to batalia samotnego wilka niosącego brzemię swojej przeszłości z potężnym systemem, w obliczu którego zwykły człowiek jest nikim. 


Dosyć poważnym uszczerbkiem fabularnym jest to, że stosunkowo łatwo przewidzieć najważniejszy w filmie zwrot akcji. Ale to właściwie jedyna wada świetnie poukładanej historii, nominowanej zresztą do Oscara. 
Obsada? Wspomniany wcześniej Paul Newman wychodzi tutaj przed szereg. Wyprzedza peleton o długie mile. Naprawdę, kreacja Franka Galvina to istne arcydzieło, wręcz wzór dla wszystkich przyszłych odtwórców podobnych do niego postaci. Problem w tym, że, jeśli oceniamy cały zespół aktorski, w "Werdykcie" wyróżnia się jeszcze tylko Jack Warden. Reszta obsady niczym nas nie zaskakuje, nie jest wadą ani zaletą produkcji. 
Co jest jednak w "Werdykcie" najlepsze? Zakończenie. Od bardzo dawna nie odczuwałem takich emocji związanych z końcowymi momentami filmu - niepewność zmieszana z nadzieją. Za to scenarzystom należą się brawa. 
Jakim filmem jest "Werdykt"? Ma swoje wady. Czy są to wady poważne? Nie na tyle, aby mogły jakoś wielce zaważyć na ocenie. Dobre, prawnicze kino lat 80. nigdy się nie starzeje. Trzyma formę nieprzerwanie od trzydziestu lat. 

Świetny film obrazujący to, jak naprawdę wygląda system sprawiedliwości i czym jest dla niego jednostka.
OCENA: 8/10

2 komentarze: